Strona:Julian Ejsmond - Żywoty drzew.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie obaliły go burze letnie, ani śnieżne wichury, ani szalejące jesienią huragany.
Była w nim radość tysiąca ptasich pokoleń, które przyszły na świat w jego bujnej koronie i w jego zacisznych dziuplach. Radość ta była jednym wielkim śpiewem, w którym pochwała miłości łączyła się z pochwałą gniazda.
Nie pamiętał tych rzesz uskrzydlonych, które w nim poczęły życie, bo drzewo nie ma pamięci. Ale ich wesele, ich pieśń dawno wyśpiewana, przetrwały w jego śpiewnym szeleście.
Był w nim ból tysiąca cierpień, krzyk tysiąca mordowanych istnień w oślepiającym blasku słońca i w zimnej poświacie księżyca. Nie pamiętał tych rzesz uskrzydlonych, które w nim skończyły życie, bo drzewo jest samem zapomnieniem... Ale ich ból, ich krzyk dawno przebrzmiały przetrwał w jego jęku żałosnym i szum drzewa czasami płakał.

Był w nim głos i ludzkich spraw dawnych i nowych pełnych chwały i pełnych