Strona:Julian Ejsmond - Żywoty drzew.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A u stóp jej złożono podarki.
Kiedy przyszła godzina radosna i na niebie za oknami zapaliła się pierwsza gwiazdka, na choince zapalono świeczki.
Do pokoju z głośnym śmiechem, z okrzykami wesela wpadły dzieci — i stanęły zdumione.
I zagasły jasne blaski świeczek i różnokolorowe świecidła, i lśnienia przędzy złotej, wobec błysku radości w dziecięcych oczkach, gdy te oczki ujrzały choinkę.
Bo czyż jest na całym wielkim świecie coś, co przy światłości dziecięcego spojrzenia może się jeszcze wydawać światłością?
Samo słońce miało może równie promienne blaski, ale to wówczas, kiedy było jeszcze dzieckiem.

Dokoła umierającej choinki rozebrzmiał srebrny śmiech dzieci.
I pomyślała przed śmiercią — o ile drzewo myśleć może — :
„Warto jest oddać całą leśną szczęśliwość, wszystkie wschody i zachody w bo-