Strona:Julian Ejsmond - Żywoty drzew.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i wszystko, co wielkie, zrąbać kazał stary dąb, który mu zacieniał widok na miasto...
To, czego nie śmiały zrobić wieki ani burze, tracące zwykłą odwagę wobec dumnej mocy drzewa, uczynił słaby i tchórzliwy twór, nazywający się panem stworzenia.
Padł ścięty olbrzym na złote posłanie jesiennych traw z szumem śmiertelnym, ostatnim...

Kiedy nazajutrz zbudził się dzień, wierny wiatr przyleciał zdaleka i zobaczył obalony dąb. Nie mógł zrozumieć, co się stało.
Wreszcie pojął wszystko i poleciał tam, gdzie jeszcze nie rąbią drzew, by zobaczyć miasto, tam, gdzie jeszcze rosną wolne puszcze, w których wolne wichry mogą śpiewać.
I poniósł z sobą mowę drzewa, które umarło. Poniósł z sobą mowę, w której był szum wyciętych puszcz i śpiew rzeki, której już niema, i głos ptaków, które umarły, i duszę drzewa, które zrąbano...
Ale wiatr nie umrze nigdy. I dlatego nigdy nie umrze szumiąca dusza drzewa.