Strona:Julian Ejsmond - Żywoty drzew.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A gdy pokochał jakieś gniazdo lub jakiś głos ptaszęcy, głos szybko milknął, ptaki leciały za morze lub umierały, i nie zostawało po nich nawet wspomnienie, bo drzewo nie umie wspominać...
I tylko jednego miał towarzysza, który, jak on, żył pięćset lat, a może więcej. Był nim wiatr daleki, podróżnik niestrudzony, kochanek obłoków i młodych borów, który w puszczy stawał się nieśmiały i jakgdyby zatrwożony...
Gdy po raz pierwszy pąkami wytrysnęły złociście dębowe gałęzie o jakiejś dawno zapomnianej wiośnie, zagubionej w błękicie czasów, jak we mgle, wiatr, skrzydlaty wędrowiec, ptak nieśmiertelny, igrał z młodemi gałązkami i liśćmi, pieścił wątłą drzewinę, uczył ją pierwszych słów szumu i szeptu... A gdy dąb wybujał ku górze, wicher umiłował jego koronę ponad inne drzewa...

I nadszedł wreszcie dzień, gdy zły człowiek, niszczący wszystko, co piękne,