Strona:Jules Verne - Piętnastoletni kapitan.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wić ich trochę, bo ja zupę rakową tak bardzo przecież lubię?!...
Dick roześmiał się głośno.
— Podzielasz gust wielorybów, Janku kochany — odpowiedział chłopczynie — na nieszczęście wszelako raczki, które widzimy, są tak drobne, że ich łowić nie sposób. Zaś widzimy je, bo są w wielkich masach; jest ich miljardy miljardów. Ławica, na którą myśmy się dostali, ciągnie się na parę mil dookoła. Jest to prawdziwe „pastwisko wielorybów“, według wyrażenia rybaków.
— Ach! gdybyśmy spotkali takie pastwisko przed miesiącem, gdyśmy to na wieloryby polowali, — odezwał się Howick — zaraz byśmy się wzięli do porządkowania harpunów. Bo poszedłbym o zakład, że niezadługo natkniemy się na wieloryba.
Jakby na rozkaz, w tej samej chwili rozległ się głos majtka, stojącego na pokładzie okrętu:
— Wieloryb z prawej strony okrętu, pod wiatr!
Kapitan, jak prawdziwy zamiłowany myśliwy, aż podskoczył z radości.
— Co, wieloryb? — cóż to za miła niespodzianka, co za traf szczęśliwy!.
Istotnie, o jakie cztery mile od statku, niespokojne ruchy fal wskazywały, iż tam ja-