Strona:Jules Verne - Piętnastoletni kapitan.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

coraz częściej widzieć było można przemykające się pomiędzy drzewami zwierzęta.
Jeszcze większy przestrach sprawił rankiem, dnia dziewiątego podróży, ostry świst w powietrzu, który wyszedł z gęstwiny, znajdującej się bardzo blisko miejsca postoju.
— Żmija — rozpaczliwym głosem krzyknęła pani Waldon i poskoczyła, aby unieść w górę Janka.
Lecz Harris natychmiast uspokoił przestraszoną matkę.
— Ależ tutaj niema wężów wcale — rzekł z dobrotliwym uśmiechem — to był cienki bek antylopy jedynie. Wartoby było je zobaczyć, bo prześliczne są to zaprawdę stworzenia, bardzo wątpliwe jednak, aby się to nam udało, ponieważ są one bardzo płochliwe i rzucają się do ucieczki za najmniejszym choćby szelestem.
Dick wszelako pośpieszył ku gęstwinie, z której ów syk dał się słyszeć, lecz nic nie zobaczył.
Zaś uczynił to z instyktownej potrzeby sprawdzenia słów amerykanina, do którego nie mógł jakoś nabrać zaufania.
Tego samego dnia wędrowcy nasi mieli możność ujrzenia paru rodzai zwierząt najrozmaitszych. Jedno takie spotkanie było na tyle nawet pomyślne, że do zwierząt zbliżyć