Strona:Jules Verne-Anioł kopalni węgla.djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cze do życia! Czyż chcecie brać na swoje sumienie zabójstwo człowieka bezbronnego i niewinnego?
Poszanowanie dla Anny było tak wielkie, iż pomimo niechęci ku Franciszkowi, rozkaz ten biednej, słabej dziewczyny wykonany został bezzwłocznie. Trzeźwiony wodą przez Annę, młodzieniec otworzył oczy i zwracając się ku niej, szepnął:
— To ty, nasz aniołku kochany, jesteś przy mnie! O, jakże ci jestem wdzięczny za tę troskliwość!
— Franciszku! — przerwała Anna — czy już całkowicie odzyskałeś przytomność, czy możesz odpowiadać?
— Przyszedłem do siebie zupełnie, ale wolałbym śmierć, niż to nieszczęście, które mnie spotkało...
— Jakto! czyżby więc prawdą było... nie... to kłamstwo... to najbezczelniejsze kłamstwo...
— Tak... kłamstwo najohydniejsze...
— Zegarek zatem...
— Jest moją własnością. Oddawna już go posiadam, ale dopiero dzisiaj po raz pierwszy wyciągnąłem go ze schowania i wziąłem z sobą do kopalni.
— To nie może być prawdą!.. — zaprzeczyło