Strona:Jules Verne-Anioł kopalni węgla.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stępku, ale jakimże sposobem przekonać o jego niewinności górników, tak uprzedzonych ku niemu?
— To potwarz! to potwarz! — wołała, załamując ręce. — Przysięgłabym, iż Franciszek jest niewinnym.
— Tobyś popełniła grzech, bo on sam przyznał się do winy.
— Przyznał się! Ach, to niepodobna!.. Pozwólcie mnie samej pomówić z nim trochę!
— Później to zrobisz, bo najprzód musi odebrać karę, a później zostanie wypędzonym z kopalni.
Anna, nie słuchając, przedarła się przez tłum otaczający leżącego na ziemi Franciszka, i klękając przy nim, zapytała głosem przerywanym:
— Franciszku, powiedz mi, czy to prawda, o co cię oskarżają?
Franciszek nie odpowiedział ani słowa, leżał bezwładny, zupełnie, jakby bez życia.
— Czy słyszysz mnie, Franciszku! — zawołała Anna, biorąc go za rękę, i w tej chwili krzyknęła:
— Ach, mój Boże! on nie żyje! ręka zimna, jak lód! Zdejmijcie z niego postronki i przynieście wody. Na miłość Boską, wody, a może go przywrócimy jesz-