Przejdź do zawartości

Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obejścia nie przebijało bynajmniej zmęczenie. Wprost przeciwnie: rzeźki był, a nawet krotochwilny. Przeprosił pana Jonesa za to że musi mu zaprzeczyć. Nie złości się nigdy na „naszego Pedra“. Ten drab posiada niezmierną siłę i niema za grosz rozsądku. Powyższa kombinacja czyni go niebezpiecznym i trzeba go traktować odpowiednio, w sposób dla niego zrozumiały. Przemawianie do rozsądku nicby tu nie pomogło.
— Więc też — zwrócił się Ricardo z ożywieniem do Heysta — niech pan się nie dziwi, jeżeli —
— Zapewniam pana — przerwał Heyst — że zdumienie moje z powodu przybycia panów w tej łodzi jest tak wielkie, iż nie pozwala mi odczuwać pomniejszych niespodzianek. Ale może panowie wylądują?
— O, to, to rozumiem! — Ricardo zaczął krzątać się w łodzi, gadając bezustanku. Ponieważ nie umiał „spenetrować“ tego człowieka, skłonny był przypisywać mu nadzwyczajną jakąś przenikliwość, której — jak przypuszczał — sprzyjało prawdopodobnie milczenie. A przytem obawiał się aby go wręcz o co nie zapytano. Nie przygotował sobie żadnej historyjki do opowiedzenia. I on i jego szef odsunęli na później ten wcale ważny szczegół. W ciągu ostatnich dwóch dni spadły na nich niespodziewanie okropności pragnienia i przeszkodziły naradzie. Musieli wiosłować bez przerwy aby ocalić życie. Lecz człowiek na pomoście, choćby sprzymierzył się z samym djabłem, zapłaci im za wszystkie te męki — myślał Ricardo ze złowrogą radością.
Brodząc w wodzie pokrywającej dno łodzi, winszował sobie głośno że bagaż nie przemókł. Umieścił go w przodzie łodzi. Głowę Pedra obwiązał jako tako. Pedro nie ma powodu do narzekań. Przeciwnie, po-