Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jak odpędzić tę troskę. Ani w naszej przyszłości, ani w tem co ludzie nazywają przyszłem życiem, niema nic czegoby można było się lękać.
Podniosła na niego oczy; i gdyby natura nie przeznaczyła ich do wyrażania samej tylko prawości, byłby się dowiedział, jak bardzo przeraziły ją te słowa i jak ją przeraziła świadomość, że zamierające jej serce kocha go rozpaczliwiej niż kiedykolwiek. Uśmiechnął się do niej.
— Przestań myśleć o przyszłości — nalegał. — Chyba nie przypuszczasz że po tem, co od ciebie usłyszałem, pragnę wrócić do ludzi. Ja! ja — mordercą mego biednego Morrisona! Może i jestem rzeczywiście zdolny do tego, o co mnie posądzają. Ale chodzi mi o to, że tego nie popełniłem. Przykro mi poruszać ten temat. Powinienem się wstydzić wyznać to — ale tak jest! Zapomnijmy o tem. Jest w tobie, Leno, coś, co pozwoliłoby mi zapomnieć o jeszcze gorszych rzeczach, o wstrętniejszych przeżyciach. A jeśli zapomnimy oboje, niema tu głosów, któreby mogły nam to przypomnieć.
Podniosła głowę, nim jeszcze przestał mówić.
— Nikt tu do nas wtargnąć nie może — ciągnął dalej i — jakby w podniesionych jej oczach była jakaś prośba czy wyznanie — schylił się i ujął ją pod ramiona, biorąc ją wprost z krzesła w nagły, mocny uścisk. Podała się ku niemu z porywem, który uczynił ją lekką jak piórko i bardziej rozgrzał mu serce, niż przedtem poufniejsze pieszczoty. Nie spodziewał się po niej tego uniesienia, kryjącego się pod biernością. Ledwie poczuł jej ramiona naokoło szyi, oderwała się od niego z lekkim okrzykiem: „On tu jest!“ i uciekła do swego pokoju.