Przejdź do zawartości

Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wie wyobraża? Gdyby ta wersja o moich bogactwach była nawet prawdziwa, czy pan myśli że Schomberg byłby jej wam udzielił ze szczerego altruizmu? Czy bywa tak na świecie, panie Jones?
Dolna szczęka Jonesa opadła na chwilę, ale wnet zaciął pogardliwie zęby i rzekł z upiorną wyrazistością:
— Ten hotelarz, to tchórzliwa bestja! Bał się nas i chciał się nas pozbyć, jeśli pan chce wiedzieć, panie Heyst, Co do mnie, to nie przypuszczałem, aby materjalna przynęta była tak bardzo wielka, ale nudziłem się i postanowiliśmy dać się przekupić. Nie żałuję tego. Przez całe życie szukałem wrażeń — i okazało się że pan jest rzeczywiście człowiekiem nie mieszczącym się w zwykłych ramach. Marcinowi naturalnie chodzi o rezultat materjalny. To człowiek prosty, i wierny — i nadzwyczajnie zmyślny.
— Aha! jest już na tropie — słowa Heysta brzmiały teraz jak uprzejme i ponure szyderstwo — ale ten trop nie jest jednak na tyle wyraźny, aby można było zastrzelić mię bez dalszych ceregieli. Czy Schomberg nie wskazał panom dokładnie, gdzie przechowuję owoce swoich grabieży? Brrr! Czy pan nie widzi że byłby wam opowiedział pierwszą lepszą historję — prawdziwą, czy fałszywą — dla bardzo prostej przyczyny? Z zemsty — ze ślepej nienawiści. Co za wstrętny idjota!
Pan Jones nie wyglądał na bardzo poruszonego tą wiadomością. W otwartych drzwiach na prawo od niego migotały bez ustanku odległe błyskawice a grzmot dudnił wciąż irytująco, podobny do bełkotu olbrzyma mruczącego coś zarozumiale.
Heyst przezwyciężył niezmierną odrazę do wymienienia tej, której postać ukryta w lesie tkwiła wciąż przed jego oczami tragiczna i wzruszająca, wzniosła,