Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wyobraźni — przeważyło szalę. Przyszło mu na myśl że w propozycji Ricarda nie kryła się prawdopodobnie żadna zasadzka. Byłoby to zanadto niemądre. Poco zwabiać podstępnie w pułapkę człowieka, który ma poprostu związane ręce i nogi?
Przez cały ten czas wzrok Heysta tkwił w młodej kobiecie zwanej przez niego Leną. Była równie nieodgadniona jak zwykle w spokojnej swej bierności, która nie opuszczała jej ani na chwilę odkąd zamieszkali razem na wyspie. Heyst wstał nagle z krzesła z uśmiechem tak zagadkowym i rozpaczliwym, że pan sekretarz Ricardo — którego oderwany wzrok chwytał wszystko co się działo wokoło — drgnął i pochylił się zlekka, jakby chciał dać nurka pod stół po swą broń; opanował się jednak natychmiast. Zdawało mu się przez chwilę, że Heyst skoczy na niego albo wyciągnie rewolwer, gdyż wytworzył sobie o Heyście pojęcie na własny obraz i podobieństwo. Zamiast jednak uczynić jedną z tych dwóch rzeczy, Heyst przeszedł przez pokój, otworzył drzwi i wysunął przez nie głowę, wyglądając na podwórze.
Zaledwie się odwrócił, Ricardo odnalazł pod stołem rękę Leny. Nie patrzył w jej stronę, lecz młoda kobieta poczuła dłoń szukającą nerwowo jej dłoni i nagły chwyt palców nad przegubem. Pochylił się nieco naprzód ale nie śmiał na nią spojrzeć. Baczny jego wzrok tkwił ciągle w plecach Heysta. Niezmiernie cichym, pogardliwym sykiem wypowiedział jako argument myśl, która opanowała go całkowicie:
— Widzi pani, on jest do niczego! Nie takiego trzeba pani człowieka!
Spojrzał na nią nareszcie. Wargi jej poruszyły się zlekka; zląkł się tego niemego ruchu. W następnej