Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

larza. Heyst nie dokończył zdania; ale po chwili ciągnął dalej:
— Trzeba starannie unikać błędnych wniosków, moja droga — szczególniej zaś teraz.
— Znowu ze mnie żartujesz — rzekła, nie patrząc na niego.
— Jakto — zawołał — ja żartuję? Ależ nie, ja cię przestrzegam. Do djabła z tem wszystkiem! Chciałbym — ciągnął zmienionym tonem, biorąc ze stołu nóż i upuszczając go pogardliwie — chciałbym żeby te przeklęte, okrągłe noże były porządnie zaostrzone. To są rupiecie do niczego — nie mają ani porządnych ostrzy, ani końców. Zdaje mi się że taki widelec byłby w razie czego lepszą bronią. Ale czy mogę chodzić z widelcem w kieszeni? — Zgrzytnął zębami z wściekłością bardzo prawdziwą a jednak komiczną.
— Był tutaj nóż kuchenny, ale złamał się i dawno już go wyrzucono. Niewiele tu mamy do krajania. Byłaby to zaiste broń szlachetna; tylko że —
Zatrzymał się. Lena siedziała bardzo spokojnie ze spuszczonemi oczami. Ponieważ milczał wciąż, spojrzała na niego i rzekła w zamyśleniu:
— Otóż to właśnie, nóż... Nóż byłby ci potrzebny w razie gdyby... gdyby —
Wzruszył ramionami.
— Tam w szopach musi być jeszcze lewar albo i dwa; ale oddałem im wszystkie klucze. A przytem — czy sobie mnie wyobrażasz spacerującego z lewarem w ręku? Ha, ha! Ten budujący widok mógłby sam przez się ściągnąć na nas napad. Nie rozumiem, dlaczego nas jeszcze nie napadli?
— Może boją się ciebie — szepnęła, spuszczając oczy.