Przejdź do zawartości

Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stołu. — Jest tam i rozpala ogień. Ach, moja ty droga!
Powiodła za nim oczyma. Wyszedł ostrożnie na frontową werandę, spuścił ukradkiem parę zasłon, które wisiały między słupami, i stał bez ruchu, jakby obserwując co się dzieje na dworze. Tymczasem Lena wstała także aby wyjrzeć na dziedziniec. Heyst, spojrzawszy przez ramię, spostrzegł że wraca na swoje miejsce i przywołał ją znakiem. Szła ku niemu przez ciemny pokój, czysta i jasna, w białej sukni, z rozpuszczonemi włosami; wolny chód, wyciągnięta ręka i jakby niewidzące siwe oczy, pełne blasku w półcieniu, czyniły ją podobną do lunatyczki. Nigdy przedtem nie widziana jej twarzy takiego wyrazu. Było w nim rozmarzenie, skupiona uwaga i coś w rodzaju powagi. Gdy wyciągł nięta ręka Heysta zatrzymała ją we drzwiach, ocknęła się nagle i zlekka zaczerwieniła — a rumieniec jej, odpływając, uniósł z sobą ten dziwny wyraz, który ją zupełnie przeobrażał. Śmiałym ruchem odrzuciła wtył ciężkie sploty włosów. Jasność lgnęła do jej czoła; delikatne nozdrza drgały. Heyst chwycił ją za ramię i szepnął podniecony:
— Przesuń się tędy, prędko! Zasłony cię zakryją. Uważaj, schody są odsłonięte. Oni dopiero co wyszli — tamci dwaj. Lepiej żebyś ich zobaczyła, zanim...
Cofnęła się nieznacznie, ale opanowała się natychmiast i przystanęła. Heyst puścił jej ramię.
— Tak, może lepiej, abym ich zobaczyła — rzekła z nienaturalną rozwagą, i wyszedłszy na werandę, stanęła tuż przy nim.
Patrzyli przez szpary między brzegiem płótna i słupami oplecionemi przez pnące rośliny — z dwóch stron zasłony. Żar wznosił się nieustanną falą z prażonej przez