Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

konał się że to jest człowiek skazany. Chińczyk słyszał głosy ich obojga w pokoju. Heyst namawiał Lenę aby położyła się znowu; niezmiernie był zaniepokojony, gdyż nie chciała nic jeść.
— Najlepiej będzie jeśli się położysz. Doprawdy, musisz się położyć!
Siedziała obojętnie, potrząsając głową od czasu do czasu, jakby nic nie mogło jej pomóc. Ale Heyst wciąż nalegał; spostrzegła że z oczu jego zaczyna przebijać zdziwienie i nagle ustąpiła.
— Może i lepiej się położyć!
Nie chciała budzić w nim zdziwienia, które mogłoby doprowadzić do podejrzeń. Należało tego uniknąć.
Wraz ze świadomością uczucia dla tego mężczyzny — uczucia polegającego na czemś głębszem i czarowniejszem od zmysłowych uniesień, ocknęła się w Lenie wrodzona każdej kobiecie nieufność do męskości — do tej pociągającej siły złączonej z bezsensowną, subtelną płochliwością, uchylającą się od stwierdzenia nagiej wymowy faktów — czego nie ulękła się jeszcze nigdy kobieta godna tej nazwy. Lena nie miała żadnego planu; ale wysiłek, aby ze względu na Heysta zachować zewnętrzną równowagę, uspokoił ją poniekąd i dopomógł do zdania sobie sprawy, że postępowanie jej zapewniło im w każdym razie krótki okres bezpieczeństwa. Lena rozumiała doskonale Ricarda — może z powodu wspólnego im obojgu pochodzenia ze środowiska mętów społecznych. Przypuszczała że Ricardo zachowa się czas jakiś spokojnie. Wobec tej kojącej pewności owładnęło nią zmęczenie tem silniejsze, że wywołane nietyle zużyciem sił co okropną nagłością wysiłku, na który musiała się zdobyć. Byłaby usiłowała zapanować nad tem zmęczeniem, wiedziona