Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



IV

Heyst siedział przy stole ze spuszczoną głową i podniósł ją, usłyszawszy lekki szelest sukni Leny. Przestraszyła go śmiertelna bladość jej policzków i martwy wyraz oczu, które patrzyły na niego dziwnie, jakby go nie poznając. Ale na troskliwe zapytania odpowiedziała uspakajająco, że czuje się zupełnie dobrze. Miała lekki zawrót głowy, wstając z łóżka. Po kąpieli zrobiło jej się słabo na chwilę. Musiała usiąść i czekać aż to minie. Dlatego spóźniła się z ubieraniem.
— Nie próbowałam już się czesać. Nie chciałam żebyś czekał jeszcze dłużej — rzekła.
Nie miał ochoty nudzić jej pytaniami, skoro zdawała się lekceważyć swoją niedyspozycję. Nie upięła włosów, tylko zaczesała je gładko i związała wstążką. Z odsłoniętem czołem wyglądała bardzo młodo, prawie dziecinnie, jak stroskane dziecko, któremu coś dolega.
Heysta zdziwiła nieobecność Wanga, który materjalizował się zawsze z chwilą, gdy miał usługiwać — ani wcześniej, ani później. Tym razem zwykły cud nie nastąpił. Cóż to miało znaczyć?
Zawołał głośno na Wanga, czego bardzo nie lubił. Z podwórza odpowiadział mu zaraz głos Chińczyka:
Ada, tuan!
Lena, wsparta na łokciu, z oczami wbitemi w talerz, zdawała się nic nie słyszeć. Gdy Wang wszedł z tacą, wąskie jego oczy, jakby podciągnięte skośnie