Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

drzwi, gdyby nie dosłyszeli oboje Heysta wstępującego po schodach na werandę. Szedł wolno, bardzo wolno, jak człowiek zniechęcony, albo zmęczony — albo wprost zadumany; Ricardo ujrzał w myśli jego twarz z marsowemi wąsami, wyniosłem czołem, nieruchomemi rysami i spokojnem, zamyślonem spojrzeniem. Złapany w potrzask! Niech to wszyscy djabli! Może szef miał i rację. Kobiet należy unikać. Zadawanie się z tą jedną zepsuło najwidoczniej cały interes. W sytuacji, w której się znalazł, nie pozostało mu nic innego tylko zabić Heysta, ponieważ pokazać się znaczyło to samo co się zdemaskować. Ale Ricardo zanadto był sprawiedliwy aby się gniewać na Lenę.
Heyst zatrzymał się na werandzie, a może i w samych drzwiach.
— Zastrzeli mnie jak psa, jeśli się nie pośpieszę — z podnieceniem szepnął Ricardo do dziewczyny.
Schylił się aby wziąć nóż; i w następnej chwili byłby wypadł z za kotary prawie równie szybki jak piorun i jak piorun dla Heysta śmiertelny. Zatrzymało go dotknięcie — raczej dotknięcie niż nacisk — ręki, która wpiła się w jego ramię. Odwrócił się, błyskając wgórę żółtem spojrzeniem. Jakto! Czy i ona zwraca się przeciw niemu?
Byłby wbił nóż w zagłębienie pod nagą jej szyją, gdyby nie spostrzegł drugiej ręki wskazującej mu okno. Był to długi otwór, umieszczony wysoko, prawie pod samym sufitem, z okiennicą obracającą się na zawiasach.
Podczas gdy patrzył wciąż w stronę okna, Lena odsunęła się bez szelestu, podniosła przewrócone krzesło i umieściła je pod ścianą. Potem obejrzała się; ale nie czekał aż kiwnie na niego. W dwóch długich susach był przy niej.