Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

głowy — że nie miała czasu spuścić ramion. Wskutek tego nie przycisnął ich do boków i to ułatwiło jej opór. Skok jego o mało jej nie przewrócił. I znów na szczęście stała tak blisko ściany, że choć naoślep została o nią rzucona, uderzenie nie było o tyle ciężkie aby ją zupełnie tchu pozbawić. Przeciwnie, wzmocniło jej pierwszy instynktowny odruch, usiłujący napastnika odepchnąć.
Gdy minęło pierwsze zachłyśnięcie się zdumieniem — a było istotnie za silne aby mogła krzyknąć — zdała sobie odrazu sprawę z natury niebezpieczeństwa. Broniła się z zupełną świadomością, z całą siłą instynktu — tego istotnego źródła każdej wielkiej energji — i ze zdecydowaniem, którego trudno się było po niej spodziewać; przecież ta sama dziewczyna, osaczona w ciemnym korytarzu przez jąkającego się Schomberga o czerwonej twarzy, drżała ze wstydu, wstrętu i trwogi i w przerażeniu spuszczała głowę przed ohydnym bełkotem człowieka, który nigdy w życiu nie dotknął jej wielką swą łapą.
Atak nowego wroga był zwykłym, prostym gwałtem. Nie był to oślizgły, podstępny spisek, dążący do tego aby ją wydać jak niewolnicę — spisek, który osłabił jej ducha i sprawił że w swem osamotnieniu poczuła się niezdolną do walki z gnębicielami. Nie była już sama na świecie. Stawiła napastnikowi opór bez chwili wahania, ponieważ już nie brakowało jej moralnego oparcia; ponieważ miała swoje znaczenie jako ludzka istota; ponieważ broniła się nietylko ze względu na siebie samą; ponieważ zrodziła się w niej wiara — wiara w przeznaczonego jej człowieka, a może i w niebo, które umieściło go tak cudownie na jej drodze.
Obrona jej polegała głównie na rozpaczliwem, mor-