Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Położył rękę na klamce i poczuł że drzwi ustępują. Zanim je otworzył, wsłuchiwał się znowu w niezamąconą niczem ciszę, która niepodzielnie panowała dokoła.
Potrzeba zachowania ostrożności wyczerpała jego zdolność panowania nad sobą. Zbudziła się w nim na nowo żądza okrucieństwa i — jak zwykle w takich chwilach — Ricardo poczuł dotknięcie noża, przytroczonego do nogi. Pociągnął drzwi z dziką ciekawością. Otworzyły się bez skrzypnięcia, bez szmeru, bez żadnego dźwięku i Ricardo stanął wpatrzony w matowe fałdy jakiejś tkaniny w rodzaju szewiotu. Wisiała przed nim kotara tak ciężka, że nie poruszyła się wcale.
Kotara! Ta nieprzewidziana przeszkoda uniemożliwiła mu natychmiastowe zaspokojenie ciekawości i zahamowała jego gwałtowność. Nie usunął jej na bok niecierpliwym ruchem, tylko patrzył na nią zbliska, jak gdyby należało zbadać dokładnie tkaninę, zanim ręka jej dotknie. W tej chwili niezdecydowania wydało mu się, że odkrył skazę na doskonałości ciszy — niezmiernie nikły szelest, który pochwyciły jego uszy, tracąc go natychmiast w świadomym wysiłku nasłuchiwania. Nie! Cisza była niezamącona nazewnątrz i wewnątrz domu, tylko Ricardo nie miał już uczucia że jest sam.
Gdy wyciągnął rękę ku nieruchomym fałdom aby zasłonę nieco na bok usunąć, uczynił to z niezmierną ostrożnością; jednocześnie zaś wysunął głowę by zajrzeć przez szparę. Zastygł w zupełnym spokoju. Potem stał jeszcze wciąż nieruchomo, tylko głowa jego cofnęła się z powrotem ku ramionom, a ręka opadła zwolna wzdłuż boku. Za kotarą była kobieta. Ta kobieta! Oświetlona mętnie przez odblask słońca, rysowała się dziwnie dużą i ciemną sylwetą w przeciwległym końcu długiego, wąskiego pokoju. Zwrócona tyłem do drzwi,