Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zatrzymał się jeszcze chwilę aby rzucić wzrokiem w stronę domku zamieszkanego przez pana Jonesa, gdzie miał się ukazać Heyst w drodze na śniadanie udekorowane kwiatami tak bezczelnie, poczem rozpoczął odwrót. Odczuł gwałtowną żądzę otwartego przeciwstawienia się upatrzonej ofierze; uprzytamniał sobie chciwie chwilę, kiedy ją „dźgnie“ — jak to nazywał — schyliwszy się poprzednio szybkim ruchem, zwiastującym pewną śmierć wrogowi. Pchał go do tego instynkt, któremu niezmiernie trudno było się oprzeć gdy krew zawrzała. Czy może być coś dokuczliwszego od czajenia się, i ukrywania, i trzymania się na wodzy — moralnie i fizycznie — gdy wszystko wre w człowieku? Pan sekretarz Ricardo rozpoczął odwrót ze stanowiska za drzewem naprzeciw domku Heysta, zachowując wszelkie ostrożności aby pozostać niewidzialnym. Jego usiłowaniom sprzyjała pochyłość gruntu, który spadał stromo aż do brzegu morza. Ricardo zsunął się tam i znikł niejako z widowni. Przez cienkie podeszwy słomianych trepów poczuł ciepło skalistego podłoża rozgrzanego już przez słońce. Wdrapał się znów wgórę o jakieś dwadzieścia stóp i znalazł się na poprzednim poziomie, w miejscu skąd zaczynał się pomost. Wsparł się plecami o jedną z wysokich podpór, podtrzymujących tablicę z literami spółki nad porzuconym kopcem węgla. Nikt nie byłby po nim poznał, do jakiego stopnia był podniecony. Aby się opanować, skrzyżował mocno ramiona na piersiach.
Ricardo nie umiał trzymać się długo na wodzy. Jego przebiegłość i sztuka udawania były zawsze na łasce nawskroś dzikiej jego natury, którą poskramiał wyłącznie wpływ „szefa“ o wielkopańskim uroku. Chytrość była wprawdzie bardzo istotną jego cechą, ale