Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zanosi się u pana na nudy? Ja wiem że te napady to przychodzą ni stąd ni zowąd; ale chyba pan może powiedzieć...
— Osioł jesteś, mój Marcinie.
Markotna twarz sekretarza rozjaśniła się.
— Doprawdy, panie? To dobrze, cieszę się z tego — to znaczy póki pan nie cierpi na nudy. Toby było na nic, proszę pana.
Ricardo rozchełstał koszulę na piersiach i podwinął rękawy aby się trochę ochłodzić. Bosemi nogami przesunął się bez szmeru przez pokój w kierunku świecy, przyczem cień jego głowy i ramion rósł za nim coraz bardziej na przeciwległej ścianie, do której była zwrócona twarz „zwykłego sobie Jonesa“. Ricardo przekręcił głowę wtył kocim ruchem i spojrzał na chude plecy widma leżącego na łóżku, poczem zdmuchnął świecę.
— Właściwie mówiąc, mój Marcinie, jest mi dosyć wesoło — rzekł pan Jones w ciemnościach.
Usłyszał klaśnięcie dłonią w udo i rozradowany okrzyk swego giermka:
— Brawo! Tak, to rozumiem, proszę pana!