Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ale jako towarzysz — i to stanowiło dla niego hamulec. Tak! Tamten rodzaj usposobienia upraszczał życie naogół — nie dało się temu zaprzeczyć. Ale widocznie mógł także sprowadzić i komplikacje, jak naprzykład w obecnym wypadku niezmiernej wagi — który — według Ricarda — już sam przez się był bardzo delikatnej natury. A najgorsze ze wszystkiego było to, że nigdy się nie dało przewidzieć, w jaki właśnie sposób ta idjosynkrazja szefa się przejawi.
— To nienormalne — rozmyślał Ricardo z pewną irytacją. I jakże zdać sobie sprawę z nienormalności, która żadnym prawom nie podlega? Wierny giermek „zwykłego sobie Jonesa“, przewidując wiele trudności natury fizycznej, postanowił ukryć przed szefem obecność dziewczyny i oszczędzić mu jej widoku póki się tylko da. Niestety, według wszelkiego prawdopodobieństwa było to możliwe tylko przez parę godzin; Ricardo zaś obawiał się, że przygotowania do właściwej roboty zajmą i kilka dni. Kiedy sprawa będzie już w toku, wówczas — był o tem przekonany — jego pan nie zawiedzie. Jak to bywa często u natur żyjących bezprawiem, wiara Ricarda w tego lub innego osobnika była prosta i bezwzględna. Albowiem człowiek musi mieć w życiu jakieś oparcie.
Ricardo, siedzący zupełnie nieruchomo ze skrzyżowanemi nogami i głową nieco pochyloną, wyglądał jak bonza zatopiony w rozmyślaniach nad świętą sylabą „om“. Był to jaskrawy przykład kłamliwości pozorów, gdyż pogarda jego dla świata miała nawskroś praktyczny charakter. W Ricardzie nie było nic wschodniego poza zdumiewającym spokojem pozy. Pan Jones zachowywał się też bardzo spokojnie. Opuścił głowę na zwiniętą derkę i wyciągnął się na boku, odwrócony