Przejdź do zawartości

Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trochę pieniędzy — tu w tem biurku, w lewej szufladzie. Otwarta; łatwo ją można wyciągnąć. Jest tu skrytka, której ścianka w głębi się obraca; bardzo prosta skrytka, jeśli się zna jej sekret. Odkryłem ją przypadkiem i trzymam tam nasz zapas funtów. Widzisz, ten skarb nie jest aż tak wielki, żeby trzeba było jaskini na jego przechowanie.
Urwał, roześmiał się bardzo cicho i odwzajemnił spokojne jej spojrzenie.
— Drobne srebrne pieniądze, trochę guldenów i dolarów, trzymam zawsze w tej niezamkniętej lewej szufladzie. Nie wątpię ani na chwilę że Wang wie o tem; ale on nie jest złodziejem i właśnie dlatego — Nie, Leno, to co mi zginęło, to nie złoto ani klejnoty — i stąd ten fakt jest ciekawy; zniknięcie pieniędzy nie byłoby wcale zajmujące.
Odetchnęła głęboko z ulgą, usłyszawszy że nie chodzi o pieniądze. Wielkie zainteresowanie malowało się na jej twarzy, ale powstrzymała się od pytań. Obdarzyła go tylko głębokim, promiennym uśmiechem.
— Ponieważ nie ja to wzięłam, więc nikt inny tylko Wang. Powinieneś go zmusić do oddania ci tego.
Heyst nie odrzekł nic na ten naiwny i praktyczny wniosek, gdyż przedmiotem, który znikł z szuflady, był rewolwer.
Tę broń ciężkiego kalibru miał od wielu lat i nie użył jej ani razu. Od chwili gdy meble londyńskie przyjechały na Samburan, rewolwer spoczywał zawsze w tej samej szufladzie. Istotnem niebezpieczeństwem dla Heysta nie było to, które mógł odeprzeć mieczem lub kulą. Z drugiej zaś strony ani jego obejście, ani też powierzchowność nie zachęcały do lekkomyślnych zaczepek.