Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niny wiszącej na jego ramieniu. — Zdaje się że to indyjska materja — dodał, spoglądając na nią bokiem.
— Niewiele to warte — rzekł szczerze Davidson.
— Bardzo być może. Idzie mi o to, że szal należy do żony Schomberga. Zdaje się, że ten Schomberg, to skończony łotr — czy pan tego nie uważa?
Davidson uśmiechnął się słabo.
— Wszyscyśmy się tu do niego przyzwyczaili — rzekł, niby tłumacząc ogólną a szkodliwą pobłażliwość względem jawnego zła. — Nie mógłbym tego o nim powiedzieć. Znam go tylko jako hotelarza.
— Nawet i z tej strony wcale go nie znałem — aż do czasu, kiedy pan był tak uprzejmy i zabrał mię do Sourabayi. Przez oszczędność zatrzymałem się wtedy w jego hotelu. Netherlands House jest bardzo kosztowny, a przytem wymagają tam od gościa, aby przywoził własnego służącego. To bardzo niewygodne.
— Ależ naturalnie — pośpieszył zapewnić Davidson.
Po krótkiem milczeniu Heyst podjął znów rozmowę o szalu. Otóż chciał go odesłać z powrotem Schombergowej, która mogłaby się znaleźć w przykrem położeniu, gdyby wypadło jej na żądanie męża ten szal pokazać. Ta możliwość mocno Heysta niepokoiła. Schombergowa drży przed mężem. I prawdopodobnie nie bez powodu.
Davidson także to zauważył. Nie przeszkodziło jej to jednak wystrychnąć męża na dudka, aby przysłużyć się obcemu człowiekowi.
— Ach, więc pan wie o tem — rzekł Heyst. — No tak, pomogła mi — to znaczy nam.
— Mówiła mi to właśnie. Miałem z nią formalną rozmowę — informował Davidson Heysta. — Niechże