Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się idjotycznie od czasu do czasu. Davidson patrzył na jej profil o spłaszczonym nosie, zapadłym policzku i nieruchomem, wyłupiastem oku, utkwionem wprost przed siebie. Zadał sobie pytanie: „Czy to przed chwilą mówiło? czy przemówi jeszcze?“ — Było to zagadnienie niezmiernie ciekawe, zupełnie jakby się usiłowało rozmawiać z jakąś maszyną. Uśmiech błądził po tłustej twarzy Davidsona — uśmiech człowieka zajętego zabawnem doświadczeniem. Odezwał się znowu:
— Ale te muzykantki to prawdziwe Włoszki, co?
Nic go to oczywiście nie obchodziło. Chciał się tylko przekonać, czy mechanizm zareaguje na jego słowa — i tak się też stało. Usłyszał w odpowiedzi, że i kapela nie była rodem z Włoch. Zdaje się, że to taka sobie zbieranina. Automat zamilkł, a wyłupiaste jego oko patrzyło nieruchomo przez całą długość pokoju ku otwartym drzwiom, wychodzącym na „piazzę“. Po krótkiej chwili odezwał się znowu równie cichym głosem:
— Była tam nawet jedna angielska dziewczyna.
— Biedactwo — rzekł Davidson. — Wyobrażam tobie, że takie kobiety nie lepiej są traktowane od niewolnic. Czy ten drab z farbowaną brodą zachowywał się mniej więcej przyzwoicie?
Automat milczał. Współczująca dusza Davidsona wyprowadziła więc własny swój wniosek.
— Co za piekielne życie mają takie kobiety! — rzekł. — Proszę pani, pani mówi, że między niemi była i angielska dziewczyna; czy pani ma na myśli rzeczywiście młodą dziewczynę? Te muzykantki w damskich kapelach nie bywają pierwszej młodości.
— Dość była młoda — zabrzmiał cichy głos pani Schomberg, lecz twarz jej ani drgnęła.