Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nigdy żadnego towarzystwa. Od podróżujących krajowców roiło się na pokładzie, ale biali pasażerowie nie zdarzali się nigdy i dwudniową obecność Heysta Davidson uznał pewnie za dar niebios. Opowiedział nam później to wszystko. Heyst mówił mu także o swoim ojcu, który napisał mnóstwo książek. Był filozofem.
— Zdaje mi się że musiał przytem mieć bzika — twierdził Davidson. — Pokłócił się widać ze swoją rodziną w Szwecji. W sam raz ojciec dla Heysta. Czyż i on nie ma lekkiego bzika? Mówił mi, że zaraz po śmierci ojca puścił się w świat samopas i wędrował bezustanku, póki nie natknął się na ten sławny interes węglowy. To tak jakoś pasuje do syna jego ojca — czy nie?
Poza tem Heyst był równie grzeczny jak zawsze. Spytał, ile jest winien za przejazd, a gdy Davidson nie chciał słyszeć o zapłacie, chwycił go serdecznie za rękę, skłonił się dwornie po swojemu i oświadczył, że jest wzruszony przyjacielskiem jego postępowaniem.
— Nie mam na myśli tej drobnej kwoty, której pan nie chce przyjąć — ciągnął, potrząsając ręką Davidsona. — Ale jestem wzruszony humanitaryzmem pana. — Drugie potrząśnięcie ręką. — Niech mi pan wierzy, oceniam w całej pełni dobroć, której od pana doznałem. — Ostatnie potrząśnięcie ręką. To wszystko miało oznaczać, że Heyst dobrze zrozumiał ukazywanie się Sissie co pewien czas wpobliżu jego pustelni.
— To prawdziwy dżentelmen — mówił nam Davidson. — Było mi doprawdy przykro, kiedy go na brzeg wysadziłem.
Spytaliśmy, gdzie zostawił Heysta.
— No, gdzieżby jak nie w Sourabayi?
Główny kantor Tesmanów znajdował się w Sou-