Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zobaczy — zauważył Davidson. — Zastanowił się chwilę i dodał: — Słuchajcie-no, mam nadzieję że nie weźmie mnie za natręta — co?
Uspokoiliśmy obawy Davidsona co do poprawności jego zachowania. Morze jest otwarte dla wszystkich.
To lekkie zboczenie z drogi dodawało coś około dziesięciu mil do okólnej podróży, ale ponieważ długość całego objazdu wynosiła tysiąc sześćset mil, nie robiło to już wielkiej różnicy.
— Mówiłem o tem mojemu pryncypałowi — wyjaśnił sumienny komendant Sissie.
Właściciel Sissie miał twarz podobną do zwiędłej cytryny. Mały był i pomarszczony, co mogło wydać się dziwnem, bo Chińczyk rośnie zwykle wszerz i wzdłuż w miarę tego, jak mu się powodzi. Służba w chińskiej firmie jest wcale korzystna. Gdy zwierzchnik nabierze przekonania, że się z nim uczciwie postępuje, obdarza zaufaniem wprost nieograniczonem. Wszystko, co się zrobi, jest dobre. Więc też stary Chińczyk Davidsona skrzypiał pośpiesznie:
— Dobrze, dobrze, dobrze. Niech kapitan robi, co mu się żywnie podoba.
I na tem się kończyło; jednak niezupełnie. Od czasu do czasu Chińczyk dopytywał się o białego człowieka. — Ciągle tam jeszcze siedzi, co?
— Nigdy go nie widać — musiał wreszcie wyznać Davidson swemu pryncypałowi, który spoglądał na niego w milczeniu przez okrągłe okulary w rogowej oprawie, kilkakrotnie za duże w stosunku do jego małej, starej twarzy. — Nigdy go nie widać.
A do mnie mówił przy sposobności:
— Nie wątpię ani na chwilę, że on tam jest. Kryje się. To bardzo nieprzyjemne. — Davidson był