Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mógł wziąć na serjo marzenia o węglu podzwrotnikowym, pocóż więc było sprawiać mu przykrość?
Tak rozumowali różni ludzie w solidnych biurach handlowych, które Heyst odwiedzał, przybywszy ze wschodu z listami polecającemi i czekami wystawionemi na skromne sumy. Działo się to jeszcze na kilka lat przedtem, nim pokłady węgla zaczęły się piętrzyć w żartobliwych a wykwintnych wywodach Heysta. Od samego początku trudno było ustalić, kim on jest rzeczywiście. Nie był podróżnikiem. Podróżnik wyjeżdża i wraca, dąży do jakiegoś określonego miejsca. Heyst nie wyjeżdżał. Spotkałem kiedyś pewnego człowieka — dyrektora filji Stowarzyszenia Banków Wschodnich w Malakce — do którego Heyst nagle wykrzyknął, bez związku z jakąkolwiek poprzednią rozmową (było to w klubie, w pokoju bilardowym):
— Jestem oczarowany temi wyspami!
Wyrwał się z tem ni stąd ni zowąd, à propos de bottes, jak mówią Francuzi, w chwili gdy pocierał kredą swój kij. Może doprawdy ktoś urok na niego rzucił? Więcej jest czarów na świecie, niż śniło się przeciętnym czarownikom.
Jednem słowem koło o promieniu ośmiuset mil, zakreślone wokoło pewnego punktu na północnem Borneo, było dla Heysta kołem zaczarowanem. Sięgało do Manilli, gdzie zjawiał się niekiedy; dotykało Sajgonu, gdzie go raz jeden widziano. Może były to wysiłki Heysta, aby się z pod czaru wyzwolić? W takim razie nie odniosły zamierzonego skutku. Czar był widocznie nie do przezwyciężenia. Dyrektor, który usłyszał ów wykrzyk zachwytu Heysta, był tak dalece pod wrażeniem jego zapału, uniesienia — czy jak to na-