Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ściągnęłaby na siebie uwagę. Czy możemy spotkać kogo po drodze?
— Nie, wyjąwszy chyba jaki statek krajowców — odrzekł Schomberg.
Ricardo skinął głową z zadowoleniem. Ci dwaj biali patrzyli na życie krajowców jak na grę cieni. Zwycięska rasa mogła przedostać się poprzez tę grę cieni — nietknięta i lekceważona — w pościgu za niezrozumiałemi celami i potrzebami. — Nie. Statki krajowców nie wchodzą naturalnie w rachubę. Tamta połać morza jest pusta i samotna, objaśniał w dalszym ciągu Schomberg. Tylko parowa szalupa z Ternate przejeżdża tamtędy regularnie około 8-go każdego miesiąca — jednak nie wpobliżu wyspy. Hotelarz siedział sztywno z bijącem sercem, pragnąc całą duszą wykonania zamierzonego planu, i ochrypłym głosem wyrzucał z siebie mnóstwo słów, jak gdyby chciał ich mieć jak najwięcej między sobą a krwawem widmem swego zamysłu.
— Więc jeśli panowie opuścicie spokojnie moją plantację ósmego o zachodzie — najlepiej zawsze wyjeżdżać na noc z wiatrem lądowym — macie jedną szansę na sto — ale co ja mówię! jedną na tysiąc — że żadne ludzkie oko was nie zobaczy podczas przejazdu. Całe wasze zadanie polega na tem, żeby się trzymać kierunku północno-wschodniego przez godzin — powiedzmy — pięćdziesiąt, a może i nie tak długo. Prąd będzie zawsze dość silny aby unieść łódź, możecie być tego pewni — a w końcu —
Mięśnie jego w okolicy pasa zadrżały pod odzieżą dreszczem zapału, niecierpliwości i niejasnego uczucia trwogi, z którego niedokładnie zdawał sobie sprawę. Wolał się w to nie zagłębiać. Ricardo patrzył na niego spokojnie swemi suchemi oczami, które były