Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wpływowi słów. Sekretarz „zwykłego sobie Jonesa“ westchnął i szepnął:
— Tak. Ale jak się do niego dostać?
— Jest was trzech na jednego, więc przypuszczam, ze zabralibyście łup bez trudu.
— Powiedziałby kto, że ten człowiek mieszka tuż obok — warknął niecierpliwie Ricardo. — Do licha, czy pan nie rozumie zwykłego zapytania? Którędy droga do niego!
Schomberg zdawał się powracać do życia.
— Którędy droga?
Zawiedzione jego nadzieje, spoczywające w odrętwieniu pod warstwą zmiennych nastrojów, zaczęły ożywać na nowo, pobudzone słowami Ricarda wypowiedzianemi ze szczególnym naciskiem.
— Droga prowadzi naturalnie przez wodę — rzekł hotelarz. — Cóż to znaczy — dla takich ludzi jak wy — spędzić trzy dni w dużej, porządnej łodzi. To poprostu niewielki spacer, pewna rozmaitość. O tej porze roku morze Jawajskie jest spokojne jak staw. Mam doskonałą, bezpieczną łódź — na trzydzieści osób, a nie na trzy osoby — łódź ratunkową ze statku; dzieckoby sobie z nią poradziło. Nawet twarze nie zmokłyby wam o tej porze roku. To byłaby doprawdy wycieczka dla przyjemności.
— A jednak, mając tę łódź, nie ścigał pan ani jej ani jego? To bardzo pięknie, jak na zawiedzionego kochanka!
Schomberg drgnął na te słowa.
— Ja nie jestem trzema mężczyznami — rzekł posępnie, wybrawszy najkrótszą odpowiedź z tych które mu się nasunęły.
— O, ja wiem dobrze jakiego pan jest gatunku —