Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i nogach, a w dodatku przywiązanego za szyję do drzewa. Miałem już wtedy nóż — nóż szanownego Antonia; i to jest właśnie ten nóż.
Ricardo klapnął się rozgłośnie po nodze.
— Pierwszy łup w mojem nowem życiu — ciągnął z cierpką jowjalnością — nosić go tak nisko nauczyłem się dopiero później. Wtedy nosiłem go za pasem. Nie, nie miałem serca do tej roboty; ale kiedy się pracuje z prawdziwym panem, można być pewnym, że ten zobaczy przez skórę, co człowiek czuje. Zwierzchnik odezwał się nagle:
— „Możnaby nawet powiedzieć, że to jest jego prawo — (po tych słowach odrazu poznaje się pana) — ale cobyś na to powiedział, gdybyśmy go wzięli do łodzi?“
— I szef zaczął dowodzić, że ten chłop mógłby nam być pomocny w torowaniu drogi wzdłuż wybrzeża. Moglibyśmy pozbyć się go przed przybyciem do pierwszej jako tako cywilizowanej miejscowości. Zresztą zwierzchnik nie potrzebował mnie długo przekonywać. Wylazłem z łodzi.
— „Tak, ale czy damy sobie z nim radę?“
— „Napewno. Już jest poskromiony. No dalej, przetnij mu więzy — biorę na siebie odpowiedzialność“.
— „Słucham pana“.
— Pedro widział, że zbliżam się żwawo z nożem jego brata w ręku — nie zastanowiłem się, jakie to może zrobić wrażenie na nieuprzedzonym człowieku, rozumie pan — i, psiakrew, o mało go to nie zabiło. Wybałuszył się na mnie jak zwarjowany byk, oblał się potem i zaczął drgać całem ciałem — coś zdumiewającego. Taki byłem zdziwiony, że przystanąłem żeby mu się przypatrzeć. Krople potu spływały mu na brwi,