Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

od nich, na naszym posterunku przy ujściu rzeki, jak zwykle za dnia bywało; bo choć nie spodziewaliśmy się powrotu szkunera, ale zawsze lepiej się upewnić, a przytem chłodniej tam było na skraju lasu, gdzie od morza szedł powiew. No i szef rzeczywiście tam się znajdował — leżał wygodnie na derce, w miejscu skąd mógł widzieć horyzont — i tylko ja wróciłem na chwilę do szałasu, żeby wyjąć z torby trochę tytoniu. Nie odzwyczaiłem się jeszcze wtedy od żucia tytoniu i musiałem mieć zawsze w ustach kawał nie mniejszy od dziecinnej pięści.
Usłyszawszy to ludożercze porównanie, Schomberg mruknął cicho z obrzydzeniem: „Dajże pan spokój“. Ricardo poprawił się na krześle i spojrzał z upodobaniem na swoje wyciągnięte nogi.
— Jestem naogół wcale chybki w nogach. Daję słowo, zdaje mi się że mógłbym nasypać wróblowi soli na ogon, gdybym tylko spróbował. Nie usłyszeli mnie jakoś. Przypatrywałem się tym dwóm bronzowym, włochatym bestjom z odległości mniej niż dziesięciu jardów. Mieli na sobie tylko białe perkalowe spodnie podwinięte wysoko nad kolanami. Nie odzywali się wcale. Antonio przykucnął na grubych udach, zajęty pocieraniem noża o płaski kamień; Pedro oparł się o drzewko i przesuwał wielki palec wzdłuż ostrza. Wyniosłem się ciszej niż mysz — może pan sobie wyobrazić.
— Narazie nic zwierzchnikowi nie powiedziałem. Leżał na derce z głową opartą na łokciu i zdawało mi się, że nie ma ochoty aby się do niego odzywać. Z nim tak zawsze — czasem taki poufały że, zdaje się, będzie ci jadł z ręki — a kiedyindziej zburczy cię gorzej od djabła — ale zawsze spokojny. Prawdziwy