Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



VII

— Zwykły złodziej!
Schomberg zapóźno ugryzł się w język i oprzytomniał zupełnie, widząc, że Ricardo cofa wargi w kocim grymasie; ale mimo to towarzysz „zwykłego sobie Jonesa“ nie zmienił wygodnej, plotkarskiej pozy.
— Terefere! A jeśli on chciał mieć z powrotem swoje pieniądze, tak jak każdy oswojony sklepikarz, rzeźnik, szynkarz albo gryzmoła? Taki plugawy żółw jak pan i to ośmiela się wyrażać swoje zdanie o panu z panów! Prawdziwego pana nie tak łatwo poznać. Nawet i ja niezawsze potrafię. Naprzykład — wtedy, tamtej nocy, zwierzchnik pogroził mi tylko palcem w odpowiedzi. Kapitan zdziwił się bardzo i przerwał swoją głupią gadaninę.
— „Co takiego? co się stało? — pyta.
— Co się stało! Było to ni mniej ni więcej, tylko odroczenie wyroku na niego.
— „Och nic“ — odpowiada mój zwierzchnik. — „Pan ma zupełną słuszność. To pień — nic innego tylko pień“.
— Ha, ha! Nazywam to odroczeniem wyroku, bo gdyby kapitan plótł dalej, musiałoby się go jednak sprzątnąć. Ledwie się mogłem opanować, bo czułem że drogocenny czas mija. Ale jego anioł stróż natchnął go widać żeby zamilkł i poszedł spać. Wściekałem się ze złości nad straconym czasem.