Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

table d’hôte’u — krew mię zalewa na samą myśl o tem! Przyjechał tutaj, bo jakiś łgarz w Manili powiedział mu że prowadzę table d’hôte.
Nie mówił tego wszystkiego dla poinformowania pani Schomberg; poprostu myślał głośno i usiłował doprowadzić siebie do takiej pasji, aby zdobyć się na odwagę stawienia czoła „zwykłemu sobie Jonesowi“.
— Bezczelny arogant, oszust, szalbierz — ciągnął dalej. — Miałbym wielką ochotę...
Nie posiadał się z wściekłości — ponurej, ciężkiej, teutońskiej wściekłości — tak niepodobnej do malowniczej, żywiołowej furji ras latyńskich; i choć jego oczy błądziły niezdecydowanie po pokoju, nabiegła krwią i rozzłoszczona twarz obudziła niepokój w nędznej kobiecie od lat tyranizowanej — niepokój o jego cenne cielsko — ponieważ ta biedna istota nie miała poza nim żadnego oparcia na świecie. Znała go dobrze, ale nie do gruntu. Brak odwagi to ostatnia rzecz, jaką kobieta zgodzi się dostrzec w mężczyźnie którego kocha, albo od którego poprostu zależy. Więc też pani Schomberg, skulona lękliwie w kącie, ośmieliła się rzec błagalnie:
— Wilhelmie, bądź ostrożny! Pamiętaj że mają w kufrach noże i rewolwery!
Jako podziękowanie za tę uwagę pełną niepokoju, rzucił wstrętne przekleństwo w stronę zalęknionej postaci. Pani Schomberg siedziała boso w kusym nocnym stroju, przypominając średniowieczną pokutnicę, obelżywemi słowami karconą za grzechy. Wspomniane przez nią narzędzia śmierci nie wychodziły z pamięci Schomberga. Nie widział ich nigdy na własne oczy. Zadanie, które wziął na siebie w dziesięć dni po przyjeździe gości, polegało na tem że trzymał straż na werandzie,