Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

albowiem interes jest interesem, a formy i formułki muszą być zachowane, nawet jeśli pierś męża dręczona jest przez tępą wściekłość, która następuje po szale zawiedzionej namiętności — niby tlejący żar po srogich płomieniach.
Wkrótce właściciel pięknej choć wynędzniałej twarzy siedział obok Schomberga w rufie szalupy. Miał długą postać o członkach jakby luźno spojonych; rozparty w pozie niedbałej a jednak sztywnej, obejmował smukłemi splecionemi palcami nogę założoną na nogę. Z drugiej strony Schomberga zasiadł pasażer, którego wygolony pan przedstawił Schombergowi.
— Mój sekretarz. Musi mieć pokój obok mojego.
— To się da łatwo zrobić.
Schomberg sterował z godnością, patrząc wprost przed siebie, ale bardzo był zaciekawiony temi dwoma interesującemi rachunkami. Na przedzie szalupy umieszczono bagaż, parę wielkich skórzanych kufrów pociemniałych od długiego używania, i kilka mniejszych pakunków. Trzeci osobnik, stwór włochaty i nieokreślony, skierował się skromnie ku przodowi i usadowił na bagażu. Dolna część jego twarzy była nadmiernie rozwinięta; czoło miał wąskie, niskie, poorane tępo poziomemi zmarszczkami, policzki dziwacznie zarośnięte i płaski nos o nozdrzach szerokich jak u pawiana. Było coś podejrzanego w wyglądzie tego kosmatego stworu, którego ludzki wygląd ginął w kudłach. Wyglądał na sługę wygolonego mężczyzny i prawdopodobnie odbył podróż na pokładzie, sypiając pod płóciennym dachem. Szeroki, krępy jego tułów, zdradzał wielką siłę. Trzymał się burty, wystawiając dziwnie długie ramiona, zakończone parą grubych, brunatnych i kosmatych łap jak u małpy.