Przejdź do zawartości

Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mu zapał do życia — uczucie, którego nigdy jeszcze nie doświadczył.
Tymczasem dziewczyna odeszła od stołu i przyłączyła się do innych „dam z orkiestry“. Zmierzały gromadą ku estradzie, zaganiane srogo przez wyniosłą małżonkę Zangiacoma, która zdawała się powstrzymywać z trudnością od szturchania ich w plecy. Za niemi postępował w krótkiej kurtce Zangiacomo o wielkiej, obwisłej, farbowanej brodzie; spuszczona głowa i niespokojne oczy, bardzo blisko siebie osadzone, nadawały mu pozór skupiającego się wisielca. Wszedł po schodkach ostatni, odwrócił się, rozpościerając przed publicznością fioletową brodę, i uderzył lekko smyczkiem. Heyst wzdrygnął się, oczekując na ohydny hałas, który wybuchnął natychmiast, bezwstydny i straszny. Przy końcu estrady zasiadła do fortepianu pani Zangiacomo, ukazując okrutny swój profil, i z odchyloną głową waliła w klawisze, nie patrząc na nuty.
Heyst nie mógł znieść tego zgiełku dłużej niż minutę. Wyszedł z mózgiem storturowanym przez rytm jakiegoś mniej lub więcej węgierskiego tańca. W lasach Nowej Gwinei zamieszkanych przez ludożerców, gdzie przeżył najbardziej wstrząsające ze swych dawnych przygód — w tych lasach panowała cisza. Obecna zaś przygoda wymagała większego opanowania niż wszystko czemu dotychczas stawiał czoło — a to nietyle ze względu na swój przebieg co na samą swoją istotę. Przechadzając się wśród papierowych latarni zawieszonych na drzewach, przypomniał sobie z żalem mrok i martwą ciszę lasów w głębi zatoki Geelvink — tego chyba najdzikszego, najbardziej czyhającego na ludzką zgubę ze wszystkich miejsc na ziemi, z których widać morze. Gnębiony przez myśli, szukał ciem-