Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ki. Nie można o nim powiedzieć, aby chodził w masce; za wiele w nim było życia, a maska jest rzeczą bezduszną; lecz występował zasadniczo jako aktor, jako ludzka istota utajona za wyzywającem przebraniem. Najdrobniejsze jego czyny obmyślone były i niespodziane, przemowy poważne, a zdania — pełne złowróżbnych aluzyj i zawiłe jak arabeski. Traktowano go z uroczystą czcią, którą bezceremonjalny zachód obdarza monarchów tylko na scenie; a przyjmował te głębokie hołdy z niezachwianem dostojeństwem, jakie widuje się jedynie w świetle kinkietów — w skondensowanej i fałszywej atmosferze jaskrawego tragizmu. Trudno było pamiętać kim on jest rzeczywiście: naczelnikiem drobnego plemienia w zatraconym kącie Mindanao, gdzie mogliśmy ze względnem bezpieczeństwem łamać prawo, zabraniające dostarczania krajowcom broni palnej i amunicji. Co nastąpiłoby, gdyby która z zamierających hiszpańskich kanonierek, tknięta prądem galwanicznym, ożyła nagle do czynnego życia — kwestja ta przestawała nas obchodzić z chwilą, gdy znaleźliśmy się wewnątrz zatoki — tak dalece państwo Karaina zdawało się leżeć poza obrębem wścibskiego świata; a przytem mieliśmy w owych czasach dość żywą wyobraźnię i zapatrywaliśmy się z pewnego rodzaju wesołą obojętnością na perspektywę, że powieszą nas gdzieś chyłkiem, nie narażając się na dyplomatyczne interwencje. Co się zaś tyczy Karaina, mogło go spotkać tylko to, co spotyka nas wszystkich — przegrana i śmierć; odznaczał się jednak pewną szczególną właściwością: otaczała go zawsze złuda niezawodnego powodzenia. Wydawał się zbyt wspaniały, zbyt potrzebny — stanowił zanadto niezbędny warunek istnienia swego państwa i ludu, aby mogło go coś unicestwić — chyba tylko trzęsienie ziemi. Był wcieleniem swej rasy, swego kraju, żywiołu namięt-