Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łen wspaniałości, stał w wyniosłej pozie i oddychał spokojnie. Była to nasza pierwsza wizyta; rozglądaliśmy się z ciekawością.
Zatoka wyglądała jak bezdenna jama, pełna jaskrawego światła. Okrągły płat wody odbijał świetliste niebo, a zamykające go brzegi tworzyły matowy pierścień z ziemi, zawieszony w przejrzystej pustce błękitu. Łańcuch wzgórz, fioletowych i nagich, odrzynał się ciężko na niebie; szczyty zdawały się rozpływać w barwnem drganiu, niby owiane wznoszącą się parą; u stóp stromych zboczy, pokreślonych zielenią wąskich rozpadlin, leżały pola ryżowe, plantacje, żółte piaski. Strumień wił się jak upuszczona nitka. Grupy drzew owocowych znaczyły wioski; smukłe palmy stykały głowy nad niskiemi chatami; dachy z suchych liści palmowych jaśniały zdala, za ciemną kolumnadą pni, niby dachy ze złota; barwne postaci przesuwały się, szybko znikając; dym z ognisk tkwił prostopadle nad gąszczami kwitnących krzaków; bambusowe płoty połyskiwały, biegnąc w łamanych liniach między polami. Nagły okrzyk na wybrzeżu dźwięczał żałośnie w oddali i milkł, niby zduszony ulewą światła; lekki podmuch znaczył się błyskawicą ciemności na gładkiej wodzie, owiewał nasze twarze i przepadał. Nic się nie poruszało. Olśniewający blask spływał w świetlistą kotlinę, pełną barw i ciszy.
Tak wyglądała scena, po której stąpał Karain, przybrany wspaniale dla odegrania swojej roli, pełen niezrównanego dostojeństwa, wyolbrzymiony przez szczególną, wrodzoną mu siłę, która wzbudzała w ludziach bezsensowne oczekiwanie, że stanie się coś bohaterskiego i buchnie czynem lub pieśnią na wibrujące tło cudownego słońca. Uderzający był — i zagadkowy; nie umieliśmy bowiem zdać sobie sprawy, czy te sztuczne pozory nie kryją jakiejś okropnej pust-