Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

największy od cienkiego końca. Wrócił do swego naczelnika, który siedział wciąż na werandzie, rzucił się na krzesło i rzekł:
— Już wiem, jak to się stało! Napadli ich, leżących w ciężkim śnie po wypiciu wszystkiego tego wina, które pozwoliłeś wziąć Makoli. To była zasadzka — rozumiesz? Najgorsze to, że było tam kilku ludzi Gobili — z pewnością uprowadzili ich także. Najmniej pijany ze wszystkich obudził się i został zastrzelony w nagrodę za wstrzemięźliwość. Dziwny kraj. Co teraz zrobisz?
— Nie możemy tego dotknąć, naturalnie — rzekł Kayerts.
— Naturalnie, że nie — potwierdził Carlier.
— Niewolnictwo to okropna rzecz — wybełkotał Kayerts niepewnym głosem.
— Straszna! co za cierpienia — mruknął Carlier z przekonaniem.
Wierzyli święcie w swoje słowa. Każdy człowiek ma względy i szacunek dla pewnych słów, które on i jego bliźni wymawiają. Ale o uczuciach ludzie zaiste nic nie wiedzą. Mówimy z oburzeniem albo zachwytem; mówimy o ucisku, okrucieństwie, zbrodni, poświęceniu, wyrzeczeniu się, cnocie — i nie odczuwamy nic istotnego poza temi słowami. Nikt nie wie, co znaczy cierpienie albo wyrzeczenie się, prócz może ludzi, co padają ofiarą tajemnych celów, do których wiodą te złudzenia.
Następnego ranka zobaczyli, że Makola krząta się gorliwie na dziedzińcu, ustawiając wielką wagę do ważenia kości słoniowej. Po niejakim czasie Carlier rzekł: — Co też ten łajdak tam majstruje? — i zaczął wałęsać się po podwórzu. Kayerts poszedł za nim. Przystanęli obok wagi, przypatrując się Makoli. Nie zwracał na nich żadnej uwagi. Kiedy waga zosta-