Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ostrzeżenie. Lecz gdym zrobił uwagę, że przecież można sprokurować inny wizerunek kobiety, dostało mi się porządne wymyślanie, żem to tak lekko traktował. Ślicznie wygarbowana twarz starego chłopca oblała się ponsem, tak jak gdybym mu zaproponował był coś nieprzyzwoitego. Można zastąpić maszty, powiedziano mi, lub wiosło zgubione — jakiś roboczy sprzęt okrętowy; ale co za sens przyczepiać nową figurę? Jaka satysfakcja? Czyż ktokolwiek może dbać o to? Widoczne jest, że mnie się nie zdarzyło być okrętowym towarzyszem figury przez dwadzieścia lat.
— Nowa figura! — zrzędził z niegasnącem oburzeniem: — Jakto! Więc ja, będąc wdowcem od lat dwudziestu ośmiu, dobiegających obecnie, w tym maju, mam teraz właśnie, co prędzej, myśleć o prokurowaniu sobie nowej żony. Pan jesteś taki sam ladaco, jak i ten chłystek Jacobus.
Wysoce mię to bawiło.
— Co uczynił ten Jacobus? Czy nie namawiał pana do małżeństwa, panie kapitanie? — dopytywałem się zajęciem. Ale jego już poniosło, i tylko gniewnie zazgrzytał.
— Sprokurować! — w samej rzeczy! On jest z tego gatunku drabów, którzy sprokurują panu wszystko, co pan chcesz, za pieniądze. Nie upłynęła godzina, jak tu przycumowałem, gdy już dostał się na pokład i odrazu chciał mi sprzedać biust, który wypadkowo miał tam gdzieś w swojem podwórzu. Podbechtał Smitha, mojego starszego oficera, żeby o tem ze mną pomówił. „Panie Smith — powiadam — czy pan nie masz lepszego o mnie pojęcia? Czy ja jestem z tych, którzy podnoszą cudze, wyrzucone na śmietnik biusty?“ I to jeszcze po tylu latach!