Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stem całkowicie zdany na łaskę i niełaskę jego firmy. Zacisnął wąskie usta z wyrazem powątpiewania.
— Co? — zawołałem — czy nie jest bratem?
— O, tak... Nie mówią do siebie przez jedenaście lat — dodał po chwili znacząco.
— Doprawdy! O cóż im poszło?
— Och, o nic! O nic takiego, o czemby warto wspominać — rzekł z przesadnym protestem. — Ma dość znaczne przedsiębiorstwo. Najlepszy dostawca tutejszy, niewątpliwie. Interes, niema co mówić, zupełnie porządny, ale tu ważną rzeczą jest też charakter osobisty, czyż nie? Sługa, panie kapitanie.
Drobnym kroczkiem odszedł do swego pulpitu. Bawił mię. Podobny był do starej panny, starej panny biuralistki, urażonej przez jakąś niestosowność. Byłaż to niestosowność handlowa? Niestosowność handlowa to rzecz, którą trzeba brać na serjo, ponieważ godzi w twoją kieszeń. A może on tylko jest skrupulatem co do obyczajności i niepodoba mu się to, że Jacobus sam pełni funkcję własnego ajenta. Lecz znowu co kraj — to obyczaj. W skupieniu ludzkiem, tak odosobnionem i tak wyłącznie handlowem, istnieje własna miara godeł socjalnych.

II

Byłbym chętnie skwitował ze smętnej sposobności przelotnego zapoznania się jednocześnie ze wszystkimi moimi kolegami kapitanami. Bądź co bądź, jednak, poszedłem na cmentarz. Stanowiliśmy pokaźną gromadkę ludzi z obnażonemi głowami i ciemno odzianych. Zauważyłem, że ci z nas, którzy najbardziej zbliżali się do archaicznego dziś typu wilków morskich, najwięcej byli wzruszeni — być może