Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

korytarza, aby zasłonić odwrót Jaspera z altany. Heemskirk, zobaczywszy ją, zerwał się, jakby chciał się na nią rzucić. Przystanęła; skłonił się nisko i przesadnie.
Podrażniło to Freję.
— Ach, to pan, panie Heemskirk. Jak się pan miewa?
Mówiła zwykłym tonem. Nie rozróżniał wyraźnie jej twarzy w mroku głębokiej werandy. Wściekłość, jaka porwała go na widok tego co spostrzegł przed chwilą, tak była niepohamowana, że nie śmiał się odezwać, nie ufając samemu sobie. A gdy Freja dodała jeszcze z pogodą: „Tatuś zaraz wróci“, jął sypać na nią w myśli ohydne wyzwiska, zanim przemówił wreszcie wykrzywionemi konwulsyjnie wargami:
— Widziałem już ojca pani. Rozmawialiśmy przy szopach. Powiedział mi kilka ciekawych rzeczy. O, tak, bardzo — —
Freja usiadła. Mignęła jej myśl: „Widział nas napewno“. Nie wstydziła się wcale. Obawiała się tylko jakiejś głupiej albo niezręcznej komplikacji. Nie była w stanie zrozumieć, jak dalece Heemskirk przywłaszczył ją sobie (w myślach). Usiłowała więc nawiązać rozmowę.
— Pan wraca z Palembangu, prawda?
— Co? co takiego? Ach tak, wracam z Palembangu. Ha, ha, ba! Czy pani wie, co ojciec pani powiedział? Boi się, że nudno tu pani na wyspach.
— I będzie pan pewno krążył koło Molukków? — ciągnęła Freja, usiłując — o ileby się dało — zdobyć jakąś pożyteczną wiadomość dla Jaspera. A przytem rada była zawsze upewnić się, że setki mil dzielą tych dwóch ludzi, gdy nie mogła czuwać nad nimi.
Heemskirk burknął gniewnie: