Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lazłszy się na zachodniej werandzie, zawadził naoślep o jakieś krzesło i padł na fotel jak gdyby mu nogi podcięto. Zanadto się przyzwyczaił myśleć o Frei, jako o swojej własności. „To tak zabawiasz swoich gości — ty... ty —“ myślał, rozwścieczony do tego stopnia, że nie umiał znaleźć dostatecznie haniebnego wyzwiska.
Freja usiłowała rozluźnić uścisk Jaspera i cofnęła głowę.
— Ktoś wszedł — szepnęła.
Jasper trzymał ją mocno przygarniętą do piersi i, wpatrując się zgóry w jej twarz, rzucił niedbale:
— To twój ojciec.
Freja spróbowała znów się wydostać, ale nie miała serca wręcz go odepchnąć.
— Zdaje mi się, że to Heemskirk — szepnęła.
Jasper, pławiąc się w jej oczach w spokojnym zachwycie, uśmiechnął się zlekka na dźwięk tego nazwiska.
— Ten osioł przewraca zawsze moje znaki przy ujściu rzeki — mruknął. Nie prywiązywał innego znaczenia do egzystencji Heemskirka; ale Freja zapytywała siebie czy porucznik ich widział.
— Puść mnie, mały — rozkazała stanowczym szeptem. Jasper usłuchał i cofnął się o krok, wpatrując się znów w jej twarzyczkę z innego punktu widzenia. — Muszę pójść i przekonać się — postanowiła zaniepokojona.
Przykazała spiesznie Jasperowi, aby, odczekawszy chwilę po jej odejściu, wśliznął się na tylną werandę i tam wypalił spokojnie papierosa, zanim się pokaże.
— Nie siedź długo dzisiaj — wydała mu jeszcze ostatnie polecenie.
Weszła na zachodnią werandę lekkim, szybkim krokiem. Mijając drzwi, rozsunęła fałdy firanek w końcu