Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jeden bardzo już wyżółkły ząb słoniowy, przysłany z Indyj przez stryjecznego dziadka, Edgara Forsyte, zajmującego się dostawą juty; żółty skrawek papieru, jednym końcem wzniesiony w górę, a zapisany pałąkowatemi gryzmołami, wspominającemi Bóg wie jakie czasy! A te obrazy, tłoczące się na ścianach — same akwarele, prócz owych czterech Barbizonów, co tu wyglądały jak intruzy — malowidła barwne i pełne treści, jak „Rójka pszczół“, „Prze — — wóz!“ oraz dwa w stylu Fritha, z zabawą w „groszki“ i z krynolinami, podarowane przez Swithina. Ach! wiele, wiele obrazów, na które Soames spoglądał ongi po tysiączne razy w dumnym zachwycie — cudowna kolekcja błyszczących ram, zlekka wyzłacanych.
I ten fortepian, buduarowy, pięknie zakurzony zamknięty — jak zawsze — hermetycznie, a na nim zielnik ciotki Julji, zawierający zasuszone chwasty morskie. I te krzesła o złoconych nogach, trwalsze niżby z pozoru sądzić można było. A tam po jednej stronie kominka sofa wyłożona karmazynowym jedwabiem, na której zwykła siadywać twarzą do światła ciotka Anna, a po niej ciotka Julja. Po drugiej zaś stronie kominka jedyne naprawdę wygodne krzesło, w którem — tyłem do światła — siadywała ciotka Estera. Soames skierował tam swój wzrok i miał złudzenie, że widzi siedzące ciotki. Och, a ta atmosfera — do tej chwili niezmienna — w której wyczuwało się nadmiar bławatnego materjału, spłowiałe koronkowe firanki, torebki lawendy i skrzydełka zasuszonych pszczół!
— Nie — pomyślał — czegoś podobnego już nigdzie się nie znajdzie; należałoby to zakonserwować!
U licha, może się to komuś wydać śmiesznem, ale nigdy nie przełamywana zasada cichego życia, w odosobnieniu od wszystkiego, coby mogło niemile drażnić wzrok, dotyk, powonienie lub uczucie, głuchym