Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Już ją robi.
— Skąd wiesz?
— Bo to moja galerja.
Soames aż sapnął z wielkiego zdziwienia.
— Twoja? I cóż cię skłoniło urządzać taką wystawę?
Ja nie uważam sztuki za sklep korzenny.
Soames wskazał na „Miasto Przyszłości“.
— Spojrzyj na to! Kto zechce mieszkać w takiem mieście albo zawiesić je na ścianach swego mieszkania?
Juna przez chwilę przyglądała się obrazowi.
— To wizja — wyjaśniła.
— Do djabła!
Przez chwilę oboje milczeli, potem Juna wstała z miejsca.
— Zbzikowana lafirynda! — pomyślał Soames, a głośno dodał: — Wiesz co, znajdziesz tu swego braciszka przyrodniego z kobietą, którą niegdyś znałem. A tę wystawę radzę ci zamknąć... nie wiem tylko czy posłuchasz dobrej rady.
Juna obejrzała się na niego.
— O, ty Forsycie! — rzuciła i poszła dalej. Jej lekka, lotna figura, oddalająca się tak nagle, kryła w sobie jakby niebezpieczne postanowienia... Forsycie! Prawda, był Forsytem... choć i ona była z rodziny Forsyte’ów! Ale od czasu, gdy Juna jeszcze jako młoda dziewczyna przywiodła Bosinney a do tego, by złamał mu życie, nigdy nie rozmawiał z nią na ten temat... i nigdyby tego nie uczynił! I oto spotkał ją — po dziś dzień niezamężną — i to jako właścicielkę galerji!... Nagle zaczął sobie uświadamiać, jak mało wie o swej własnej rodzinie. Stare ciotki, mieszkające u Tymoteusza, powymierały od lat wielu, a dla nowych nie było jeszcze przytuliska. Cóż one wszystkie porabiały podczas wojny? Syn młodego Rogera był raniony, drugi z synów St. Johna Haymana poległ, najstarszy syn Mikołaja dostał O. B. E.,