Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwiędłem i zółtem ciele ledwie że duch się kołatał. Fleur zamknęła drzwi i stanęła przed nią, rozebrana z sukni weselnej. Jakże była piękna!
— Pewno pani myśli, żem zwarjowała — ozwała się drżącemi usty — skoro przecie chodzić tu miało o Jona. Jednak co się tem przejmować? Michał chce mnie wziąć za żonę, a mnie już wszystko jedno... w każdym razie w ten sposób wyrwę się z domu.
Zagłębiwszy rękę w stanik na piersiach, wydobyła list.
— Oto co mi pisze Jon.
Juna odczytała:
— Lakę Okanagen, British Columbia. Nie wrócę do Anglji. Zawsze serdecznie życzliwy Jon.
— Widzi pani, jak się ona ubezpieczyła — ozwała się Fleur.
Juna oddała jej list.
— Nieładnie to ze strony Ireny — ozwała się — zawsze mówiła Jonowi, że może postępować wedle swego życzenia.
Fleur uśmiechnęła się gorzko.
— Proszę mi powiedzieć, czy ona nie zrujnowała też życia pani?
Juna spojrzała wgórę.
— Nikt nie potrafi zrujnować życia, moja droga. To niedorzeczność. Różne rzeczy się zdarzają, lecz my potrafimy się z nich wydostać.
Ku wielkiemu jej przerażeniu Fleur rzuciła się przed nią na kolana, kryjąc twarz w fałdach jibbah. Zdławione łkanie doszło do uszu Juny.
— No, cicho, cicho, nie płacz! — jęła uspokajać ją Juna. — Nie takie to straszne!
Jednakże Fleur wcisnęła jeszcze silniej koniec podbródka w jej łydkę, a łkanie stało się jeszcze okropniejsze.