Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie wierzę w zjawy czarnoksięskie. Nigdy ich nie widywałem.
— Hm! — ozwał się ojciec.
— A mamusia? Ojciec uśmiechnął się żartobliwie.
— Nie, widuje tylko Pana.
— Cóż to za Pan?
— Taki koźlaty bożek, co hasa w dzikich i pięknych ustroniach.
— Czy był w Glensofantrim?
— Mamusia mówi, że był.
Mały Jon wspiął się na palce i rozpoczął dalsze indagacje:
— A tyś go widział, tatusiu?
— Nie; widziałem tylko Wenus Anadyomenc.
Mały Jon zamyślił się; wszak Wenus była wspomniana w jego książce o Grekach i Trojanach. Zatem Anna było jej imię chrzestne, a Dyomene przydomkiem? Gdy o to zapytał, okazało się jednali, że było to jedno tylko słowo, oznaczające „wynurzającą się z morskiej piany“.
— Czy ona wynurzała się z piany w Glensofantrim?
— Tak... codziennie.
— Jak ona wygląda, tatusiu?
— Jest podobna do mamusi.
— O! w takim razie musi być... — lecz w tem miejscu urwał, przyskoczył do muru, wdrapał się na niego i zręcznie zsunął się zpowrotem na dół. Odkrycie, że matka jest piękną, było tego rodzaju, iż czuł, że musi je bezwzględnie zatrzymać przy sobie. Jednakże cygaro ojcowskie zaczęło tak jakoś długo się palić, iż chłopak zmuszony był nakoniec zagadnąć:
— Chciałbym zobaczyć, co mamusia przywiozła. Co myślisz, tatusiu?
Zdanie to wypowiedział niskim tonem, żeby snadź nie być poczytanym za niewieściucha, i był nieco stropiony,