Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

strażników z każdem wybiciem godziny i układając sobie w głowie następujące zwrotki:

Głos jakiś woła w noc ciemną, hen w pogrążonym we śnie

starym hiszpańskim grodzie, pod ścielą srebrnych gwiazd!...
O czemże głos ten mówi — w swej dźwięcznej, trwożnej tęsknocie?
Może to strażnik, co głosi odwieczną pieśń bezpieczeństwa?
Może wędrowiec, co śpiewem zabawia księżyca krąg?
Nie! to nieszczęsny kochanek, w Którym łka serce boleśnie.

Krzycząc: „I długoż tych mąk?“

Słowo „nieszczęsny“ wydało mu się zimnem i niewystarczającem, jednakże słowo „zgubiony“ było nazbyt stanowcze, poza tem zaś nie przychodził do głowy żaden inny wyraz stosowny dla „kochanka, w którym łka serce boleśnie“. Było już po drugiej, gdy skończył ten utwór, a minęła i trzecia, zanim udał się na spoczynek, przepowiedziawszy sobie wszystkie trzy zwrotki co najmniej dwadzieścia cztery razy. Nazajutrz przepisał rzecz całą i zamieścił w liście do Fłeur — jednym z tych, które kończył zawsze przed wyjściem z domu, żeby mieć umysł spokojny i towarzyskie usposobienie.
Tego samego dnia, koło południa, gdy znajdował się na wykładanym karpiówką tarasie hotelu, poczuł nagłe gwałtowny ból w potylicy, dziwny jakiś zamęt przed oczyma i nudności. To słońce pogłaskało go nazbyt czule. Trzy następne dni spędził w półmroku i w tępej, dolegliwej niewrażliwości na wszystko prócz na lód, którym okładano mu czoło, i na uśmiech swej matki. Nie wydalała się z jego pokoju, ani na chwilę nie osłabiając swej bezszmernej czujności, która Jonowi wydawała się anielską. Jednakże były chwile, kiedy niepokoił się o siebie niezmiernie i życzył sobie ogromnie, by Fleur mogła go tu odwiedzić. Kilkakrotnie w myślach żegnał się boleśnie z nią i ze światem, sącząc z oczu łzy. Obmyślał nawet list, jaki miał wysłać do mej przez matkę — która w dniu jego śmierci pewnoby