Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jego ojca i jego matki? Jeżeli oni oboje mieli prawo do jego przyszłości, tedy on niewątpliwie miał prawo do przeszłości ich obojga. Podniósł oczy na matkę. Jednakże w jej twarzy było coś takiego — jakieś wejrzenie ciężko przeżytego żywota, tajemny jakiś wyraz wzruszeń, doświadczeń i cierpienia — że wobec tej niewymiernej głębi, wobec przywartego piętna świętości, wszelka ciekawość wydawałaby się świętokradztwem. Matka musiała mieć kiedyś niezwykle ciekawe przeżycia; była tak piękna i tak... tak... jednakże nie mógł sobie uświadomić, jakie miał względem niej domysły.
Powstał z ławki i długo spoglądał na miasto, leżące u jego stóp, na równinę, pełną zieleni łanów, i na pierścień gór lśniących w blasku zachodzącego słońca. Jej życie było, jako przeszłość tego starego mauryjskiego miasta, bujne, głębokie, dalekie; natomiast własne jego życie było dotąd jako życie dziecięcia, beznadziejnie nieświadome i niewinne! Powiadają, że w tych górach na zachodzie, które wznosiły się, jakby z morza, wprost z modro-zielonej równiny, mieszkali niegdyś Fenicjanie — naród smagły, dziwny, tajemniczy, panujący nad tą krainą! Życie matki Jona było mu równie nieznane, równie tajemnicze, jak owe dawne dzieje fenickie nieznane były leżącemu w dole miastu, w którem piały koguty, a dzieci zabawiały się i hałasowały tak wesoło, dzień po dniu. Smuciło go to, że ona wie o nim wszystko, a on o niej nic nie wie prócz tego, że jest piękną i że kocha jego i jego ojca. Ta jego pisklęca nieświadomość (wszak nawet nie nacieszył się wojną, którą dano oglądać niemal każdemu ze znajomych mu ludzi!) bardzo go pomniejszała w jego własnych oczach.
Tej nocy, stojąc na balkonie swej sypialni, przyglądał się długo dachom miasta — jakby wykładanym mozaiką z barwnych szkiełek, kości słoniowej i złota. Potem zaś długo leżał bezsenny, nadsłuchując nawoływań