Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wie zbiegiem okoliczności — nie przyniosły jej wybawienia schody jakiejś kamienicy francuskiej. Wielką satysfakcję sprawił jej powrót ukochanego syna (po tak długiej rozłące!) z Afryki Południowej, znalezienie go tak mało zmienionym oraz przywiązanie się serdeczne do jego żony. Winifreda, która w ósmym dziesiątku zeszłego stulecia, przed swem zamążpójściem, szła w awangardzie wolności, mody i zabawy, przyznawała, że młodość jej była niczem w porównaniu z życiem dzisiejszych „wietrznie“. Te naprzykład zdawały się uważać małżeństwo za rzecz przypadku... a Winifreda żałowała, że nie postąpiła tak samo; drugi, trzeci, czwarty przypadek przyniósłby jej pewno nakoniec męża, nie tak rażąco rozmiłowanego w kieliszku. Słuszność kazała jednakże przyznać, że bądź co bądź, z pożycia z mężem miała Vala, Imogenę, Maud i Benedykta (ten już był prawie pułkownikiem i nie został poszkodowany przez wojnę) — a żadne z nich jeszcze dotąd nie myślało o rozwodzie. Stateczność jej dzieci nieraz zdumiewała tych, którzy pamiętali ich ojca; atoli one wszystkie (co Winifredę nieraz napełniało radością) były z krwi i kości Forsyte’ami, a przytem — z wyjątkiem jednej może Imogeny — przywiązane do matki. Fleur, „małe dziewczątko“ jej brata, wprawiała Winifredę w szczere zakłopotanie. Dziecko to było równie żywe i przedsiębiorcze, jak wszystkie te młode, nowoczesne kobiety — („To zupełnie mały płomyczek na wietrze“ — wyraził się pewnego razu po obiedzie Prosper Profond) — tylko tyle, że nie zachowywała się tak hałaśliwie i nie przemawiała głosem podniesionym. Ustalony forsytyzm w charakterze samej Winifredy instynktownie wzdragał się przed nawyczkami nowoczesnej panny i jej hasłem: „Nie liczyć się z niczem! Trwońmy wszystko, jutro będziemy bankrutami!“ Za dodatni rys w charakterze Fleur uznawała to, że ilekroć serce swe skłoniła ku czemuś,